Tu nowe Wahoo Bolt w wersji trzeciej, ciekawe czy poprawionej.

Bo tak naprawdę poprawiono mój ulubiony licznik. Tak. Dwójka to mój top. Mały, stabilny, niezawodny, wszystkoposiadający, lekki, łatwy w obsłudze. 

Następca to trochę inny rozdział. Kształty podobne, ale moim zdaniem mniej zgrabny. Ten tyłek nieco wyższy przez większą baterię, która musi teraz uciągnąć ekran TFT.

Tak, bo teraz nie ma już wyświetlacza typu MIP. MIP co do zasady ma niską rozdzielczość, mało kolorów i nie potrzebuje podświetlenia w ciągu dnia. W TFT jest odwrotnie. Duża rozdzielczość, super jakość, kolory, ale za to im jest jaśniej tym więcej potrzebuje żarcia. Dlatego nowy Bolt jest cięższy i grubszy, choć to nadal miniaturka w porównaniu z ROAMem albo broń boże ACEem. 

Z tym maleństwem jeździłem cały tydzień. Około 15 godzin na ekranie i zostało ponad 20%. To lepszy wynik, niż w poprzedniej generacji, pomimo innego procesora i wyświetlacza. 

Niestety nie ma tutaj szybkiego ładowania. Jest tylko takie pięcio watowe, a co jeszcze gorsze – zauważyłem, że pozostawiony bezczynnie ulega samorozładowaniu. Przynajmniej mój egzemplarz. 

Trzecia ważna zmiana to całkowicie nowy soft. Znaczy logika jest ta sama. Zmiany są w tle i początkowo to oprogramowanie było moim zdaniem totalną porażką. Rok temu przy okazji testu tego modelu licznika miałem ochotę rzucić nim do rowu i nie zrobiłem tego wyłącznie że względu na ryzyko zabicia przypadkowego przechodnia kilogramową cegłą. 

Śmiałem się, że za software dla Wahoo wzięli się ludzie z Garmina. Błędy łaczenia czujników, brak synchronizacji z telefonem i co najgorsze – resetowanie się w trakcie jazdy, średnio dwa razy dziennie. I tu nie ma grama przesady.

Dlatego ACE sprzedałem, odczekałem niespełna rok, kupiłem BOLTa z nadzieją, że kilka aktualizacji poprawi stabilność. I wydaje się, że już jest OK. W ubiegłym tygodniu spędziłem z nim 300 km i poza tym błędem przeliczania kursu nie zdarzyło się nic niepokojącego. Wszystko działa jak w starym dobrym Wahoo. Włączasz, czekasz dłuższą chwilę i po prostu jedziesz. 

Zawsze poprawnie wykrywane są wszystkie czujniki, zawsze mam aktualne kursy że Stravy, segmenty i nie czekam zbyt długo na złapanie GPSu. 

To samo tyczy się synchronizacji po zakończeniu jazdy. To trwa ułamki. Nie muszę jak w Garminie prosić o to, żeby urządzenie łaskawie przerzuciło 1 MB danych po BT do mojego telefonu.

Ogólnie na tym polu nic się nie zmieniło. Garmin w stosunku do Wahoo jest nieintuicyjny i skomplikowany, z kolei Wahoo nie wymaga talentu technicznego do obsługi. Dam to mojej mamie i wiem, że ogarnie,. Zero przesady. To wynik optymalizacji i badań, tak zwanego User Experience. Można budować ładne chodniki, gdy ludzie i tak chodzą swoimi skrótami wydeptując trawę. Albo zobaczyć którędy ludzie najchętniej podążają i tam dopiero budować chodnik. To właśnie przekłada się na to, że Wahoo jest proste. Tak proste, iż masz wrażenie, że czegoś brakuje. Tymczasem tutaj jest wszystko to czego potrzebuje kolarz. Zarówno początkujący jak i PRO. Odpalasz i to ma działać. Potrzebujesz coś zmienić w ustawieniach, zrobisz to, ale przez telefon. Jednak wszystko to co zrobisz w aplikacji w czasie rzeczywistym zmieni się w liczniku. Bez synchronizacji jak Garminie. To samo tyczy się wgrywania że Stravy, albo z Google maps kursów. Zrobisz to w trakcie aktywności. Podobnie jest z segmentami. Nie ma znaczenia czy właśnie masz odpalony kurs czy nie. To działa zawsze. Bo tak chce użytkownik, a nie korporacja, która jak Garmin zmusza Ciebie do chodzenia chodnikiem według ich filozofii, która jest głupia. 

Wahoo udowodniło mi też, że jeśli interface jest mądry to nie potrzeba dotyku. Tak miałem z pierwszym Boltem. Tak mam i tutaj. Przynajmniej się nie denerwuje gdy leje mi się pot z czoła i ta jedna kropla zaczyna mi grzebać w ustawieniach.

Tym bardziej jeśli masz Di2, wtedy możesz przewijać ekrany, wciskać lap czy powiększać mapę bezpośrednio z klamek. Serio nie brakuje mi dotyku i nie trzeba się tego bać.

O dziwo, mimo, że ten ekran nie obsługuje palców to jest na nim oleofobowa warstwa, która połyka wszystkie odciski. Ten ekran bardzo trudno jest ubrudzić. Rewelka.

Ale jako, że sponsorem tego odcinka i tego urządzenia jestem ja sam to i mam pełne prawo trochę ponarzekać na Wahoo.

Jakbym był jeszcze głupszy niż jestem to powiedziałbym, że ciężko się na nim nawiguje. Bo przestrzeni jest naprawdę mało. Dlatego też mapa jest mało szczegółowa. Za to lekka do pobrania i czytelna na większych ekranach. Nie ma zaznaczonych cmentarzy, remiz strażackich i innych bzdur jak w Garminie, przez co mapa Polski waży śmiesznie mało i można zrobić sobie jej aktualizację podczas przerwy na siku. To nie jest urządzenie do turystyki. Bardziej licznik treningowy z funkcją nawigacji. 

Jednak z drugiej strony obliczanie tras jest mega szybkie, szybsze niż u konkurencji na G. Trasowanie jest optymalne z punktu widzenia roweru a awaryjne prowadzenie do miejsca startu zawsze trafione. 

Wracając do wad. W nowej generacji nie ma już najlepszego dodatku z którego słynęło Wahoo – pasków LED do których można było sobie przypisać albo tętno, albo moc albo radar. Pomocne były też podczas nawigowania, bo pokazywały kierunki. Dzieki nim tak naprawdę nie trzeba było patrzeć na licznik ani cyfry. Jeden rzut kątem oka i już wiesz w jakiej jesteś strefie na zawodach albo mega szybkiej ustawce gdy naprawdę nie ma czasu patrzeć na licznik. Albo czy masz przewagę na segmencie czy nie. To było zarąbiste, w tym Wahoo jest nawet na to miejsce, ale nie. Straszna szkoda. 

Wiem, że dla kogoś może to być wada, bo dla mnie jest to zaleta – ciche dźwięki powiadomień bez możliwości regulacji. O ile w generacji Roama i Bolta były za głośne, tak tutaj jest dyskretnie. Dla mnie dobrze, bo nienawidzę tego piszczenia. Najbardziej jak ktoś ma podpięty radar Varii i pipczenie pojawia się podczas każdego przejazdu każdego pojazdu. Po 2 godzinach orientujesz się, że jesteś tym zmęczony, a ilość sygnałów sprawia, że przestajesz na to zwracać uwagę. Dlatego wolę świadomie patrzeć na ekran niż polegać na dźwiekach. Powiadomienia dźwiekowe rezerwuje sobie na rzeczy naprawdę ważne, jak choćby zmiana kierunku czy przekroczenie strefy progowej. 

Inna ważna rzecz, którą trzeba wiedzieć w przypadku zakupu pierwszego w swoim życia Wahoo, to to, że ten licznik niczego nie ocenia i nic nie analizuje. Nie wykryje FTP, stref treningowych, nie powie czy to było mocne, słabe, jakie masz VO2max, ile masz odpoczywać, jaką masz aklimatyzację i czy dobrze to koreluje z Twoim cyklem. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że to tylko licznik, a nie element jakiegoś ekosystemu. Do analiz musi posłużyć coś zewnętrznego, TrainingPeaks czy Strava. Choć oczywiście są obejścia na to, aby mając na przykład Zegarek Garmina, móc to wgrać do Garmin Connecta udając, że Bolt jest Wahoo. Jest o tym cały duży odcinek na moim kanale i odsyłam z myślą o chcących wyjść z ekosystemu Garmina do czego niezmiennie zachęcam.

Ale czy to musi być Wahoo Bolt? Jeśli nie masz potrzeby zaawansowanego nawigowania to tak. Jeśli chcesz coś małego, lekkiego i niezawodnego. Co po prostu działa i nie trzeba temu poświęcać uwagi. Także gdy nie wiesz co kupić żonie, kochance, babci lub dziewczynie. Weź jej Wahoo a nie Garmina. Unikniesz na codzień wielu pytań. Włączasz, dajesz start. Kończysz dajesz stop. Konfigurujesz to raz i zapominasz. 

Patrzę też na czym jeżdżą zawodowcy w peletonie. Najczęściej chyba spotykam stare Roamy, Bolty, pewnie za jakiś czas będą te nowe. Wynika to z tego co powyżej. Niezawodność. Niska masa, kosztem bajerów. Pros nie potrzebuje dotyku, stanu wytrenowania. Setek niepotrzebnych powiadomień z których słynie konkurencja. Jak chce wiedzieć z jaką mocą i tętnem jadę, ile do końca i, że te dane dotrwają do końca jazdy to biorę Wahoo. Jeśli chce święty spokój biorę Wahoo. I oby to się nie zmieniło.

 

Prawie.PRO Made in Poland

(12) 89,99 
?
(92) 149,99 
?
(8) 3,79 
?
(2) 273,99 
?
(83) 558,50 
?
(10) 359,99 
?
(13) 89,99 
?
(18) 149,00 
?
(3) 595,50 
?
(35) Zakres cen: od 85,99 zł do 119,40 zł
?
(31) 319,99 
?

YouTube Prawie.PROWszystie filmy

Przeczytaj również: