Po pół roku wydzwaniania po lokalnych rozgłośniach i wysyłaniu faksów o których nie wiedzieli rodzice udało się.
Nie umiem Wam przekazać jak ogromną radością, podnieceniem, dumą było dla mnie pojechać na zaproszenie do radia. Nagrać swoją pierwszą wypowiedź o tym co organizujemy w szkole. Błagałem, żebym mógł zostać i popatrzeć jak w studiu tworzy się program radiowy. Siedziałem za placami DJa i obserwowałem. Nie wypowiedziałem nawet pół zdania.
Potem byłem w tym radiu jeszcze z 2 lub 3 razy, spędzałem przy tej okazji cały dzień pod różnymi pretekstami. Newsroom, DJe patrzyli na mnie bardzo przychylnie, nie wyganiali, choć zadawałem setki pytań. Nie dziwiło ich, że już 5 godzinę przy biurku siedzi chłopiec i nie chce wyjść. Aż pewnego dnia usłyszałem od redaktora naczelnego, abym się więcej nie pojawiał. Zamurowało mnie, wyszedłem, kupiłem sobie najtańszą czekoladę marki Globi, rozpłakałem się i wsiadłem w autobus.
To był grudniowy wieczór. Ponury aż do skrajnego przerysowania. Padał deszcz że śniegiem, wiał upiorny wiatr, wiata przystankowa wydawała okropne odgłosy. Ja w samej wiatrówce, która była najładniejszą kurtką jaką miałem, bez czapki (żel), czekający po pierwszej przesiadce na kolejny autobus. Ostatni. Ten, który nie przyjechał. Utknąłem w niewielkiej miejscowości Rudy w drodze do Gliwic. Nie miałem wtedy telefonu komórkowego. Wszystko było pozamykane. Pamiętam, że było mi tak bardzo zimno i nie byłem w stanie ruszać dłońmi. Po ponad godzinie stania na przystanku zacząłem szukać pomocy, choć wokół nie było nikogo. Jedynie otwarta speluna z automatem telefonicznym na monety. Jednak nie miałem przy sobie już nic. Nawet złotówki. Trafiłem na lokalny komisariat, skąd pozwolono mi zadzwonić do spanikowanych rodziców.
To był jednak z najsmutniejszych dni w moim życiu. Nigdy nie czułem takiego poziomu odrzucenia, rozczarowania. Tyle tylko, że jako 14 latek nie umiałem tego nazwać. Tak, płakałem z tego powodu.
To zmotywowało mnie do podejmowania dalszych prób, ale gdzie indziej. Być może w roli praktykanta/stażysty. Kogokolwiek. W drugiej klasie gimnazjum udało mi się cudem i zbiegiem okoliczności poznać dyrektora programowego jednej ze stacji w Gliwicach. Szukali realizatora anteny. To w skrócie osoba, która odpowiada za wypuszczanie poszczególnych elementów na antenie. Piosenek, jingli, reklam. Do dziś pamiętam ten dzień, kiedy zostałem przyjęty do radia jako praktykant.
To była jedna z najbardziej fascynujących dla mnie przygód, która trwała w tym miejscu niespełna rok. Szlifowałem „sztukę” realizacji żywej anteny, produkcji dźwięku, masteringu. Czasem parzyłem kawę, chodziłem starszym po pierogi do baru mlecznego. Jedni mnie szanowali, inni przeciwnie. Czasem byłem chwalony, a czasem poniewierany. Wszystko zależało od tego na kogo trafiłem. Jedni byli źli, próbowali pokazywać swoją wyższość mnie poniżając, inni przeciwnie. Mówili – podejdź, sprawdź, zobacz jak to działa, zrealizuj mnie, wykrzacz całą antenę, abyś się nauczył.
Siedziałem w piątki od 15 do ostatniego autobusu powrotnego zawsze na niego biegnąc. W soboty i niedziele od bladego świtu aż do ostatniej godziny w rozkładzie jazdy gnając sprintem na dworzec. Zawsze byłem w autobusie na ostatnią chwilę. Wykręcałem rekordy na pięciu kilometrach z pewnością.
Przez te wszystkie godziny nie tylko wypełniałem swoje obowiązki, ale także robiłem mnóstwo niepotrzebnych nikomu rzeczy. Nikt niczego mnie nie chciał uczyć. Jedynie co mogłem to próbować, trenować, popełniać błędy. Każdy z nich, choć dla mnie bolesny to pożyteczny.
W stacji zmieniły się władze. Nowy dyrektor mnie nie lubił. Nie wiem dlaczego. Być może coś mu powiedziałem, albo zadawałem zbyt dużo pytań. A może byłem za mało pokorny. Wiem, że znowu usłyszałem, abym już więcej tu nie przychodził.
Jeśli Wam kilka akapitów temu napisałem, że największe życiowe rozczarowanie przeżyłem w Raciborzu to chciałbym to odwołać. W Gliwicach. Przeżywałem to, że nikt mi nie powiedział słowa dziękuję. Odkryłem, że moje zaangażowanie było chorobliwe, a ta „praca” mnie uzależniła. Do dziś uważam, że to nie było fair, tylko dlatego, bo nie usłyszałem tego jednego słowa, choć dla tej stacji zrobiłem wiele. Nie mniej balans pozostał zachowany. Ja dzięki temu mogłem się wiele nauczyć, zwłaszcza u progu cyfryzacji emisji czy produkcji.
Po otarciu kolejnych łez byłem maksymalnie zdeterminowany do szukania nowego miejsca. Znajomy znajomego od strony brata stryjecznego znał dyrektora programowego stacji w Katowicach. Ten powiedział mi, żebym kiedyś przyszedł i po prostu na chama wbił się na rozmowę. Mam powiedzieć, że umiem trochę realizować antenę i trochę produkować dźwięk. Wziąłem wolne w szkole, nic nie powiedziałem rodzicom i jako piętnastolatek pojechałem do Katowic.
Ubrałem się w same najlepsze rzeczy, znów wyperfumowałem jak Lewandowski by przez 3 godziny czekać na recepcji. Od niechcenia i dla świętego spokoju zostałem przyjęty. I do pokoju i do radia. Kompletnie nie wiem jak to się stało, ale bardzo dziękuję Panie Sławomirze. On nie wiedział, że mam 15 lat. Że nawet umowy ze mną podpisać nie może.
W tej stacji nie byłem weekendowym producentem. Byłem „prowadzącym” swój „program”, który powstawał w pocie czoła i ze łzami w oczach. To wszystko musiało zostać wszystko napisane, przeczytane i nagrane. Nie miałem żadnych podstaw. Zamykałem się w studiu pod wodzą Dyrektora, a ten mnie ganił za każde jedno krzywo wypowiedziane zdanie. Dykcję, akcenty, przecinki, kropki. Tak tydzień w tydzień przez dobry rok. Dwie kartki A4 maszynopisu nagrywaliśmy ponad godzinę. To była najlepsza szkoła jaką przeszedłem w swoim życiu. Aż się nie chce wierzyć, że ludziom nie brakowało cierpliwości do mnie.
Potem było nieco łatwiej. Nabywałem doświadczenia, bardzo szybko się rozwijałem. Byłem z siebie zadowolony. Czasem dumny. Całym tydzień czekałem na piątkowe nagrania, sobotni montaż oraz późniejszą realizację programu za konsoletą radiową.