Leszek Prawie.PRO
Leszek Prawie.PRO
Wszystko co myślę o postanowieniach noworocznych i odchudzaniu (10)
Loading
/

Niestety uważam, że jeśli człowiek ma jakieś postanowienie to powinien zacząć je realizować albo teraz albo wcale. Dlaczego postanowienia noworoczne są moim zdaniem bez sensu?

Chcesz wesprzeć moją działalność? Możesz to zrobić wybierając moją odzież made in Poland na https://prawie.pro. Obserwuj mnie również na Instagramie: https://www.instagram.com/prawie_pro

Cześć.

Tutaj Leszek.

W Internecie, bardzo często, zadajmy Googlowi pytania, jak nie przytyć w święta albo jak skonstruować swoje postanowienia noworoczne, żeby w nich wytrwać; najczęściej w kontekście sportowym, czyli będę się więcej ruszać i schudnę. Mało tego, nie przytyję w święta, albo, co zrobić, żeby nie przytyć w święta? Dlaczego ja się z tego wszystkiego śmieję? Dlatego, ponieważ ja kiedyś byłem na takim etapie, że wierzyłem w to, że są magiczne sposoby na to, żeby nie przytyć w święta, albo, że są metody na to, żeby wytrwać w postanowieniach noworocznych.

Ja uważam, że postanowienia noworoczne są absolutną bzdurą, i jeżeli ktoś naprawdę chce schudnąć to może to zrobić od dziś, od jutra, może więcej się ruszać, może bardziej zwracać uwagę na to, co je, ile kupuje śmieciowego jedzenia, co znajduje się w jego lodówce, czy też w kredensie, ile wypija piwa, ile czasu spędza przed telewizorem. I tak naprawdę, Nowy Rok, 1 stycznia absolutnie nic nie zmieni. Jeżeli dzisiaj nie jesteśmy w stanie zmienić swojego stylu życia czy zainteresować się bardziej sportem, ponieważ pojawiają się różnego rodzaju wymówki: nie no, dzisiaj nie mogę, dzisiaj to muszę iść do sklepu, jestem taki jakiś zmęczony, i jeszcze auto nieumyte, słuchawki nienaładowane, kurde, nie wyprałem skarpetek. Te same wymówki będą występowały po 2 stycznia. W bardzo dobrym, optymistycznym trybie – może w lutym, na miesiąc, będzie jeszcze ta noworoczna determinacja i będziemy pamiętać o tych postanowieniach, potem to wszystko minie. Najlepszy dowód to są parkingi pod klubami fitness – zaparkować w styczniu, przez pierwsze 3 – 4 tygodnie nowego roku, pod jakimś klubem graniczy z cudem. Sytuacja diametralnie zmienia się w lutym – już nagle jest bardzo dużo wolnych miejsc, nie wystarczyło tej determinacji i te postanowienia noworoczne przegrywają z usprawiedliwieniami.

U mnie też tak było. Te rozładowane słuchawki, to jest przykład z życia. Ja kiedyś, kilka lat temu, to sobie powiedziałem przed chęcią pójścia na bieżnię pobiegać. To sobie powiedziałem, tak naprawdę chcąc znaleźć jakikolwiek pretekst do tego, by dzisiaj tego nie robić, bo mi się po prostu nie chciało. Naprawdę, to nie ma znaczenia, czy to jest styczeń czy grudzień. Jeżeli dzisiaj nam się nie chce, jeżeli jutro nam się nie chce, to uwierzcie mi, w lutym będzie dokładnie to samo. Jeżeli chcemy odchudzać się, to musimy to zrobić tu i teraz a nie przekładać to na nowy rok, bo im bardziej będziemy to przekładać o te kolejne 2 – 3 tygodnie, to tym trudniej będzie nam zrzucić. Mało tego – postanowienia noworoczne są szkodliwe, dlaczego? Bo dają nam usprawiedliwienie do tego, żeby dziś, jeszcze się do tego wszystkiego nie stosować i żeby zyskiwać kolejne kilogramy albo, żeby tracić kolejne dni na niezdrowy tryb życia, albo życie bez ruchu, albo życie przez przyjemności albo radości z uprawiania sportu, bez dodatkowej dawki endorfin i hormonów szczęścia. Dlatego wydaje mi się, że to po prostu jest bez sensu i nie ma znaczenia, czy my to zaczniemy dziś, czy zaczniemy w styczniu. W styczniu wcale nie będzie łatwiej, będzie tak samo ciężko i tak samo trudnym będzie, niestety, wypracowywanie pierwszych widocznych efektów.

Wiele osób, które wychodzą z założenia, że po 1 stycznia będą się odchudzać, myśli, że po dwóch tygodniach chodzenia na siłownię przerzucając żelastwo, zobaczą jakieś efekty, że pojawią się mięśnie albo, że schudną. Nie. Po dwóch tygodniach nie schudniemy, mało tego, powiem, że od samego chodzenia na siłownię nie schudniemy nawet przez pół roku w sytuacji, kiedy nie zdecydujemy się na inny tryb odżywiania; albo zupełnie inny albo przynajmniej w połowie inny w stosunku do tego, co znajduję się u nas dziś w lodówce, na talerzu, podczas robienia codziennych zakupów. Też to mówię nie, dlatego, ponieważ jestem niesamowicie mądry, albo wyczytałem to w książkach bądź też w Internecie (o zgrozo!). Mówię Wam to z perspektywy człowieka, który o tym wszystkim, o czym Wam dzisiaj mówi, z tym wszystkim walczył. Wszystkie te błędy, o których Wam dzisiaj opowiadam, miałem okazję popełnić, i dlatego tak często ironizuję i pozwalam sobie na sarkazm w stosunku do siebie, ale często również i do osób, które wychodzą z założenia, że odchudzanie się jest łatwe, przyjemne, bezbolesne i można je przekładać w nieskończoność. Jeżeli to nie będzie 2020 r., to będzie to 2021, albo 2022 i zbieramy sobie ten kredyt, który później trzeba będzie niestety, prędzej czy później spłacać. Jeżeli tego nie zrobimy dobrowolnie, to nas życie do tego zmusi, albo lekarz, albo zawał serca, albo cukrzyca. Im bardziej to odkładamy, tym jest trudniej. Sam to widzę po sobie. Gdybym ja, na radykalne kroki zdecydował się 8 lat temu, to dziś byłbym w zupełnie innym miejscu, a tak to straciłem kilka lat na zastanawianie się i sprawdzanie metod, które gdzieś tam wyczytałem w Internecie, które okazały się być niezgodne z rzeczywistością. Mało tego, niektóre sformułowania, czy niektóre poglądy forsowane przez trenerów takich na siłowniach, okazały się być bzdurą i w rzeczywistości mi zaszkodziły, bo bardzo mało osób wspomina o tym, że samo uprawianie sportu, to jest połowa sukcesu, a nawet mniej niż połowa. Zdecydowana większość, która pomoże nam w odchudzaniu, to jest to, co spożywamy, i zarówno to co jemy na co dzień, jak również to, co i ile będziemy jedli na święta.

Często wychodzimy z założenia, że jak są święta to piekła nie ma. Możemy zjeść wszystko. Ja rozumiem, że jest presja rodziny; żeby może jeszcze śledzika, może jeszcze troszeczkę babeczki, może jeszcze serniczka, to się zmarnuje, ktoś tam zrobił krokiety. OK. Nawet jeżeli zgrzeszymy przy stole, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby rano w Pierwszy Dzień Świąt, albo wieczorem, wyrwać się na godzinę z domu, i to rozchodzić, wybiegać, wyjeździć, chociażby na trenażerze (wiem, że nie każdy ma trenażer), ale coś zrobić. Wtedy też pojawiają się różnego rodzaju wymówki: no, ale przecież są święta – no i co z tego; nie wiem, buty do biegania nie działają w dni świąteczne? Nawet kluby fitness, w razie czego są otwarte. Mówię serio. Tutaj właśnie chodzi o budowanie takiej systematyki treningowej, że jeżeli mamy postanowienie, że w środy, czy też w czwartki biegamy albo chodzimy na basen, to się tego trzymajmy – nie ważne, że są święta, albo ich nie ma. Jeżeli umawiamy się na coś, to również działa w święta, nie tylko po Nowym Roku, nie tylko od 2 stycznia. To mi się wydaje taką największą pułapką, w którą wpada bardzo dużo osób, zwłaszcza na początku swojej drogi. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, że możemy działać tu i teraz, dzisiaj. Nie ważne, czy jesteśmy u rodziny na drugim końcu Polski, nie ważne, czy znajdujemy się tutaj u siebie na miejscu. Możemy podejść, przeprosić uprzejmie zgromadzone tu osoby i powiedzieć, że: idziemy się przejść dla zdrowotności, żeby nam było lżej na żołądku, na sercu oraz na głowie – tak mówiąc bardzo dosłownie. Wydaje mi się, że nikt z pośród inteligentnych zaproszonych gości będzie miał coś przeciwko. Już nie mówiąc o tym, że w święta warto jest wyjść z domu, przewietrzyć się od ludzi, których kochamy, ale po pewnym czasie już mamy dosyć. Wrócimy z o wiele lepszym humorem i z o wiele mniejszymi wyrzutami sumienia, że zjedliśmy w te dni, po prostu za dużo.

Ja mam swoją tradycję, że spędzam święta jak i również Nowy Rok po prostu na sportowo i nie odmawiam sobie treningu mimo tego, że jest dzień wigilijny, że jest 1 czy 2 dzień świąt czy też Nowy Rok, czy Sylwester. Ja we wszystkie te dni jestem tak samo aktywny, jakby to był każdy inny dzień normalnego tygodnia, każda inna kartka z kalendarza. Podobnie tłumaczę to innym osobom, kiedy jestem w jakiejś delegacji, bo często słyszę argument: no wiesz co, ja byłem teraz półtora tygodnia na wyjeździe, więc nic nie robiłem – no, ale nie rozumiem, to tam gdzie byłeś na wyjeździe nie ma tlenu, nie ma kawałka równego chodnika, albo nie ma hotelowego klubu, nie ma baseny w okolicy? Jeżeli mamy tylko czas podczas delegacji, to ja nie widzę przeszkód, żeby pójść na 30 min. sobie pobiegać i praktycznie zawsze mi się tak udaje. Nawet będąc na drugim końcu świata, w tamtym roku, też zabrałem ze sobą buty do biegania i przez cały czas byłem aktywny. Dlaczego? Po to, żeby być przez cały czas w tym rytmie treningowym, bo jak z niego wypadamy, to potem jest dużo ciężej wrócić. Nie mówiąc o tym, że dla mnie priorytetem jest samopoczucie i jeżeli przez kilka dni nic nie robię, to widzę, że ewidentnie spada mój nastrój, zwłaszcza, jeżeli to jest przedwiośnie albo jest to przed zima, kiedy to bardzo dużo serotoniny i tych endorfin potrzebuję, a żeby je wygenerować, muszę być, przez cały czas w miarę aktywny. Oczywiście, tutaj nie chodzi o chorobliwe, i takie nałogowe uprawianie sportu, bo wiadomo, że musi być też regeneracja. Przykładowo dzisiaj jeździłem tylko przez 30 – 40 min., bo po prostu moje nogi muszą odpocząć, ale coś tam sobie zrobiłem. Wiem, że w poniedziałek będę miał wolne, pójdę na masaż dla relaksu, ale w pozostałe dni, mam normalny harmonogram treningowy, biegam, chodzę na basen, jeżdżę na rowerze i co z tego, że wypadają święta? Nich sobie wypadają. Ja mam zarezerwowaną godzinę, czy też półtora dla siebie, żeby uprawiać sport i to jest czas dla mnie, który przez cały czas, stale jest w harmonogramie.

Ostatnio nagrywałem podcast, w którym mówiłem, że, moim zdaniem, 90% osób, które mówią, że nie mają czasu, to tylko mówią. Tylko trzeba w to wierzyć, że ten czas da się znaleźć, bo jak sobie przeanalizujemy to, ile niektóre osoby spędzają czasu przy konsoli, przy telewizorze albo w jakiś inny sposób, po prostu marnując swój czas, to nagle się okazuje, że jesteśmy w stanie faktycznie wygospodarować te 20 – 30 min. dziennie na zrobienie czegoś bardziej pożytecznego, już nie mówiąc o tym, że można też wcześniej wstać. Da się. Dlaczego o tym mówię? Znam przykłady naprawdę wielu osób, które pomimo tego, że pojawiło się dziecko, pojawił się pies, przedszkole, nowa praca albo półtora etatu, dwa różne zajęcia, to przez cały czas są tak samo aktywne; przez cały czas trenują, biorą udział w zawodach, wcale nie tyją z powodu tego, że narodziło się dziecko. Wydaje mi się, że w większości przypadków to są po prostu wygodne wymówki do tego, żeby sobie odpuścić. Ciężko jest powiedzieć: odpuściłem, bo mi się nie chce. Łatwiej jest powiedzieć: odpuściłem, bo teraz kupiliśmy nowe mieszkanie… No i tak jest.

Mógłbym opowiadać o wielu różnych sytuacjach, kiedy bym Wam pokazał kilka różnych przykładowych dni, kiedy patrząc obiektywnie, faktycznie nie miałbym czasu na trening, a jednak go znajduję, bo albo wcześniej wstaję, albo trenuję przed pójściem do pracy, zamiast standardowego wieczornego treningu. Czasami udaje mi się w taki sposób przeorganizować niektóre rzeczy, żeby gdzieś znaleźć jakiś kompromis. Też jest oczywiście kwestia priorytetów, bo co jest dla mnie ważniejsze? To, że na święta, przykładowo, będzie czysta, lśniąca podłoga, z której można jeść czy to, że będę się lepiej czuć?

To jest kolejna pułapka, o której, przy okazji tego podcastu mogę powiedzieć. Wiele osób, w takim okresie przedświątecznym albo przednoworocznym zapieprza w domu na 5 etatów; myje okna, samochody, szyby, robi dodatkowe pranie, pierze zasłony – ogrom różnych czynności, włącznie z gotowaniem, które, jak przychodzą święta, mszczą się. Dlaczego? Ponieważ już kompletnie na nic nie mamy siły i strasznie mnie to denerwuje, że potem przychodzą te święta i ludzie na siebie warczą wzajemnie, bo są tak wykończeni przygotowaniami do tych świąt, że same święta w sobie są już katorgą. Bo mamy wszystkiego, i wszystkich serdecznie dosyć: dajcie już mi wszyscy spokój, ja muszę odpocząć, ugotowałem/ ugotowałam 12 potraw. A jak by było 9 to świat by się zawalił? Jeżeli te okna by były brudne, to świat by się zawalił? Albo jakbyśmy pojechali w Pierwszy Dzień Świąt do kościoła brudnym autem to coś by się stało? No właśnie.

To są też różnego rodzaju doświadczenia z autopsji, dlatego niektóre rzeczy jest warto odpuścić, a na niektóre, paradoksalnie, znaleźć czas. Z punktu widzenia naszego samopoczucia, z punktu widzenia nastroju, zwłaszcza podczas świąt, dużo bardziej pożyteczne będzie, jeżeli pójdziemy na te 20 min. się zmęczyć niż, jeżeli będziemy myć podłogę. Teraz jest kolejny argument: nie biegałem/ nie biegałam, ale miałam wysiłek fizyczny, bo robiłam pranie, albo robiłem pranie. Nie. Różnicą jest robić pranie a biegać. To są dwa, zupełnie innego rodzaju wysiłki, które zupełnie inaczej oddziaływają na nasze ciało jak i na naszą psychikę, ponieważ robiąc pranie, przykładowo, większość z nas nie ma pulsometru na co dzień na nadgarstku, ale robiąc pranie będziemy mieli tętno 75 a biegając będziemy mieli 150. Przy tętnie 75 nie zmienia się nasz metabolizm ani nie zmienia się skład hormonalny w naszym krwiobiegu, wtedy nie pojawiają się endorfiny, wtedy pojawia się, tylko i wyłącznie, zdenerwowanie, zmęczenie i w…, a czym innym jest zmęczenie fizyczne, wynikające ze styrania się. Zupełnie inaczej wtedy reaguje nasz mózg i nasze ciało na tego typu bodziec, interwałowy – na przykład. Wtedy faktycznie zauważamy, że pomimo zmęczenia psychicznego, czy też fizycznego, mamy dobry nastrój; zupełnie inaczej te święta wyglądają, zupełnie inaczej wygląda nasza codzienność.

Usprawiedliwianie siebie dużą ilością obowiązków w domu jest dwukrotnie złe; z dwóch różnych perspektyw, o których Wam przed chwilą wspomniałem. Dlatego OK, możemy umyć podłogę, ale zróbmy to trochę bardziej na odpiernicz, ale znajdźmy te 20 min. żeby pójść pobiegać dookoła bloku i wtedy zupełnie inaczej to będzie wyglądało zarówno podłoga będzie umyta jak również my będziemy mieli jakiś wysiłek fizyczny i spalimy, przy tej okazji, trochę więcej kalorii.

To samo tyczy się świąt. OK. Ale myśmy dzisiaj byli w kościele, OK, snucie się w drodze do kościoła też nie jest wysiłkiem fizycznym, tak do końca. Znowu – to nie jest ten poziom wysiłku, który nam pomoże. Snucie się, moim zdaniem może tylko i wyłącznie zaszkodzić; znowu męczy, ale nie prowokuje organizmu do tego, żeby produkować endorfiny. Nie prowokuje też do przyspieszenia metabolizmu wtedy, kiedy już będziemy odpoczywać, a w przypadku biegania, jazdy na rowerze, pójścia na basen czy chociażby ćwiczenia na orbitreku, zupełnie inaczej to wygląda.

Te wszystkie rzeczy, o których Wam mówię, to są moje doświadczenia z przeszłości, które wiem, że były błędne, ponieważ sam się przekonałem na sobie, że to wszystko nie prowadzi do żadnego racjonalnego celu i nie zauważycie ani poprawy nastroju ani poprawy Waszej wagi, ani zmiany proporcji w Waszym ciele. Warto jest to przemyśleć, zwłaszcza w kontekście różnego rodzaju postanowień noworocznych, które dziś mnie naprawdę śmieszą. Wszystkie moje postanowienia noworoczne z przeszłości są śmieszne i żadnych tych postanowień noworocznych nigdy nie udało się wdrożyć na dłużej niż kilka tygodni, ponieważ nie przeszliśmy tej zmiany mentalnej, ale to też ciężkie sformułowanie, ponieważ troszeczkę do coachingu nawiązuje. O wiele lepsze od postanowień noworocznych, które odkładamy na za 2 tygodnie jest wdrożenie planu rocznego od dziś do dziś ale za rok – nie musimy trenować 6 dni w tygodniu i mieć 9 różnych sesji w tym czasie – wystarczą 3 treningi w tygodniu i wystarczy zdecydowanie się na to, żeby czytać składy i kaloryczność produktów, które kupujemy na co dzień w sklepie. Chodzi o to, co kupujemy na święta, bo możemy zdecydować się na wrzucenie połowy słoika majonezu do sałatki, a możemy dać tylko 2 łyżki stołowe, ponieważ, jak zobaczymy ile znajduje się wartości „energetycznej” w majonezie, to będziemy przerażeni, ile trzeba biegać, żeby ten majonez spalić. Jeżeli zobaczymy, ile babka piaskowa w 100 gramach ma kalorii, to też będziemy troszeczkę więcej uwagi poświęcać temu, ile tej babki zjedliśmy w trakcie świąt i ile musimy wybiegać. Uwierzcie mi; 100 g babki piaskowej, to w moim przypadku jest przebiegnięcie 6 – 7 km. Dlatego zupełnie inaczej patrzę na słodycze, ponieważ wszystkie słone czy słodkie przekąski właśnie taką kaloryczność posiadają; 500 w 100 g, i te 500 kalorii w 100 g kosztuje mnie 40 min. biegania, tak dla przykładu, żeby wyrównać bilans na zero.

Ja w święta nie tyję. Jestem na zerowym bilansie; raz – że ograniczam złe jedzenie, dwa – nawet jeżeli zjem więcej, to ja to wybiegam, wyjeżdżę, wypływam. I tego się trzymam. Nie ma dla mnie znaczenia, czy dziś jest 25, 26, czy też 31 dzień grudnia. Sportowcem jest się przez cały rok i przez cały rok, i przez całe życie, jeżeli człowiek nie chce tyć, musi być na diecie. Koniec. Kropka.

Do widzenia.

Prawie.PRO Made in Poland

(21) 95,59 
?
-9%
(5) 309,00 
?
PRO
(4) 395,59 
?
-23%
(4) 149,99 
?
(18) 379,99 
?
-12%
Koniec serii
(8) 499,00 
?
(6) 189,99 
?
(26) 15,99 
?
(20) 369,00 
?
Druga para -9%
(5) 39,99 
?

YouTube Prawie.PROWszystie filmy

Leszek Prawie.PRO
Leszek Prawie.PRO
Wszystko co myślę o postanowieniach noworocznych i odchudzaniu (10)
Loading
/

Poznaj kolekcję Prawie.PRO

Przeczytaj również:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *