Dziś nietypowo zapraszam Was na wyjątkowe zawody, które zaskakiwały mnie na każdym kilometrze. Pierwszy raz na najdalej wysuniętych na wschód terenach Polski. Pierwszy raz ultra na dystansie nieultra.

Cel to dojechać i pobić rekord 200 km, choć pętli wokół tatr nie da się porównać do tej trasy. Dzisiaj jest płasko, co nie oznacza parcia na średnie prędkości przelotowe, bo to jeden z największych błędów jakie można tutaj popełnić. Nie dotyczy to Czarka Wójcika startującego dzisiaj na dystansie 500+, bo ten człowiek bez problemu robiąc dwa razy więcej km będzie trzymać 35km/h i to bez zakaszania

Dlatego patrząc na tego wariata trochę śmieję się, że startuję na dystansie Junior. Jednak że spokojem, pokorą. Dla jednych 270 km to skraj możliwości, dla innych półmetek.

Pogoda dzisiaj na lubelszczyźnie jest wymarzona. Idealna. Pełne słońce, 15st. Wiatr 15 km/h. Startujemy w formule rolling startu w niewielkich grupach 6osobowych z odpowiednią separacją czasową dla poprawy bezpieczeństwa i spokojnych serc puszkarzy. 

Jeśli pierwsze 10 metrów tej imprezy będzie dla mnie tak samo szczęśliwe to lepiej, żebym się wycofał. I już minuta straty przez spadnięty łańcuch. Jednak teraz się nie ścigam. Chcę odkrywać, poznawać nieodkryte podczas najpiekniejszej pory roku

 

Prawdę mówiąc to nie nastawiałem się dziś na jazdę w peletonie. Dlaczego? bo nie chcę odczuwać żadnej presji. Nie chcę, aby ktokolewiek, zwłaszcza na początku mnie naciągał. Włączyłem sobie tempomat na 170W, co dawało te 30-31 km/h. Jeśli ktoś po drodze będzie chciał do mnie dołączyć to zapraszam serdecznie na koło, jednak będę ignorować wszelkie szarpnięcia. To dlatego, bo nie znam swoich możliwości na tej trasie. Wszelkie próby podbijania tempa czy mocy zostawiam sobie na ostatnie 50 km. Tymczasem po prostu się rozgrzewam i jem śniadanie. Nim jeszcze będę głodny. Trochę na siłę. Bez względu na Twoją wage, zapasy tłuszczu czy jego brak trzeba pamiętać o jedzeniu i piciu. Nie raz wykorkowałem na rowerze z braku jedzenia na dłuższych trasach.

Oczywiście w przeszłości przesądzałem w drugą stronę. Jazda na rowerze dawała mi wewnętrzne przyzwolenie na jedzenie syfu po drodze przez co mimo aktywnego życia tyłem. 

Dziś z kolei… Nie zabrałem że sobą niczego z czym wcześniej nie miałem styczności. Świetnie sprawdzają się u mnie musy owocowe oraz dwie marki żeli energetycznych. Problemy z kolei mam po białku i pszenicy. Polecam unikać na trasie wszystkiego co potencjalnie może spowodować problemy z brzuchem. 

Na szczęście obyło się bez komplikacji i bez problemu po nieco ponad 3 godzinach i 102 kilometrach udało mi się dojechać do pierwszego przystanku. To Włodawa, niezwykle blisko granicy z Białorusią, otoczona wspaniałą przyrodą i uśmiechniętymi ludźmi. 

To jest miejsce w którym mozna uzupełnić bidon, zgarnąć izotonik, żele, zjeść coś ciepłego, przygotowane przez lokalną społeczność.. Wspaniała organizacja i pyszne jedzenie. Bez względu czy jedziesz dzisiaj 270 czy 550 km. Dla tych osób wszyscy są bohaterami dla których Dyrektor wyciąga na słońce maty, aby więcej osób mogło rozprostować kości.

Na szczęście robi się cieplej i można sciągnąć nogawki. Wystawić nogi na słońce.

Pora kierować sie na południe. Trasa rozrysowana jest po okręgu. Organizatorzy doskonale znaja te tereny i wiedzą gdzie są najpiękniejsze asfalty zatopione w niezurbanizowanej przyrodzie. To rejony na skraju Sobiborskiego Parku Krajobrazowego o którym również przygotuję wideo, ponieważ uważam, że każdy kolarz powienien choć raz zwiedzić te tereny. 

Dzięki otoczeniu nie mam monotonii na trasie. Człowiek mniej się skupia na liczbie kilometrów. Już sporo ich w nogach i ponad 100 do mety, ale dzięki trzymaniu równego tempa na poziomie 28-30 km/h nie czuję jeszcze zmęczenia. Pomimo południowego wiatru, który miejscami zaskakiwał i zmuszał do wkładania nieco większej siły. Jeśli ktoś z Was zastanawia się nad zakupem pomiaru mocy to polecam zrobić to z myślą także o jazdach długodystansowych. W takich sytuacjach łatwiej jest kontrolować wydatkowanie energii, tak aby na przykład nie spalać się podczas kręcenia pod wiatr. Wówczas mniej się patrzy na prędkość a więcej na waty studząc emocje do kurczowego trzymania się średniej. Nie mając pomiaru można też patrzeć na tętno. Czy jest na w miarę stałym poziomie? W której jesteśmy strefie? Czy nie mamy rosnącego trendu? Wówczas mamy spore ryzyko zaliczenia tak zwanej bomby. To stan w którym organizm nie radzi sobie z kwasem mlekowym. Do tego może spaść poziom cukru tak nisko, że przestaniemy w ogóle kojarzyć gdzie jesteśmy. Dlatego tak ważne jest zostawienie sobie sporego marginesu, jedzenie, picie, przyjmowanie potasu, sodu. Lepiej stracić 10 minut na punkcie kontrolnym, który zlicza się do ogólnego czasu przejazdu niż siedzieć w lubelskim rowie zastanawiając się czy bliżej jest jechać dalej czy wracać. 

Trzeba jeszcze wiedzieć, że na tych zawodach obowiązuje zakaz przyjmowania pomocy z zewnątrz. Można stanąć w jednym z nielicznych klepów i kupić sobie batonik, jednak nie wolno przyjąć go od kibica. Tak samo jak nikt nie może podjechać samochodem i na przykład dać nam kurtkę. Mamy liczyć sami na siebie, na swoją organizację ekwipunku oraz punkty kontrolne. 

Tymczasem przed nami kolejny, usmiechnięty pitstop. To przedszkole w Cycowie. Tutaj kolejna pieczątka, autograf, jedzenie że szkolnej stołówki i zblite piątki.

Zostaje do przejechania jeszcze około 85 kilometrów. Na tym dystansie niewiele przewyższenia, bo tylko 200 metrów z całkowitych 800. To oznacza, że będzie płasko, nieco więcej z górki oraz bez wiatru, który im bliżej zachodu słońca tego pięknego dnia, tym mniej intensywny. 

Nie mam prawa narzekać na pogodę. Ona jest wymarzona. Przez to śpieszy mi się jeszcze mniej. Tym bardziej, że zbliża się złota godzina, kiedy to zdjęcia i filmy wychodzą najpiękniej. 

Cięzko oddać przeżycia na tej trasie, jednak ta pętla ma coś w sobie urokliwego. I wiem, że każdy kto choć rok jeździ na szosie da radę to przejechać. Bez względu na klasę roweru szosowego czy wagę. Warunkiem jest po pierwsze chcieć, po drugie wierzyć w siebie. Po trzecie jeść i pić na trasie. Po czwarte mieć mądrze ustawiony rower, dobrze dopasowane siodełko oraz dobre gacie. Po piąte mieć ze sobą zawsze coś awaryjnego do jedzenia na odludziach oraz rękawki, nogawki, bluzę i kurtkę. Bez względu na prognozy. 

Po ostatnie nie napinać się na czas nie znając swoich możliwości na danej trasie. 

Zostało mi już mniej niż 10 kilometrów i dochodze do wniosku, że te 9 i pół godziny to optymalny czas przejazdu. Akurat zaczyna się robić zimno i w godzinę temperatura spadła o 5 kresek. Zaczyna się też robić ciemno. Zaczynam też coraz bardziej myśleć o tych, którzy dzisiaj mają do przejechania dwa razy tyle co ja. To uczy pokory. Wydawałoby się, że jestem wysportowany, trochę już jeżdżę na tym rowerze, jednak z całą stanowczością uważam, że nie – ja nie dałbym rady dzisiaj przejechać jeszcze drugie tyle. Zero w tym fałszywej skromności. Stwierdzam fakt. 

Jestem na mecie. Tak zmęczony, ale tak bardzo bardzo pozytywnie. Nie zrobiłem niczego wielkiego, niczego samemu sobie też nie udowodniłem. Chciałem spróbować, a może za rok pomyślę nad poprawieniem tego czasu i zajęcia lepszego miejsca niż 46 na 75? A może moją główną rolą dzisiaj jest Was zachęcić do startu w takich zawodach bez gadania, że jeszcze nie jestem gotowy? To fajny sposób na zmotywowanie siebie do cięższej pracy, także tej tlenowej. Wiekszej regularności i częstszych dalekich, treningowych wypadów. Także w te wschodnie regiony, które ta impreza bez wątpienia niezwykle pięknie promuje rysując tak piękne trasy na których spotkać można było wiele niesamowitych osób. Takich jak my. 

 

Prawie.PRO Made in Poland

YouTube Prawie.PROWszystie filmy

Poznaj kolekcję Prawie.PRO

Przeczytaj również:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *